Podchodzę do tego tomiku jak pies do jeża. Z ciekawością, lecz ostrożnie, bo znajduję w nim wiersze interesujące i kłujące jednocześnie. Nie wiem, jak się za nie zabrać. Recenzencko, rzecz jasna. Jako czytelnik znalazłam się w świecie miłym i przyjaznym. Jako komentator natomiast, wchodzę w smugę cienia.
To może na rozgrzewkę coś stosunkowo łatwego do napisania – kilka informacji o autorze, jakie udało mi się pozyskać w ramach krótkiego sieciowego research’u. Jak donosi internetowa gazeta kulturalna „Salon Literacki” – z którym autor stale współpracuje – Janusz Solarz urodził się w 1959 roku, jest absolwentem krakowskiej anglistyki (1983) i studiów podyplomowych z literatury amerykańskiej na Syracuse University (1989) oraz literatury porównawczej na New York University (1993). Zajmował się historią literatur żydowskich w Europie Wschodniej, a ostatnio studiami nad współczesną poezją amerykańską. Był wykładowcą na kilku amerykańskich uniwersytetach, obecnie na Indiana University w Bloomington. Otrzymywał nagrody w kilkunastu konkursach poetyckich w Polsce w latach 2010-2016. Biogram krótki, esencjonalny, z wydźwiękiem światowym – robi wrażenie (na mnie zrobił). Szczęśliwie przeczytałam go dopiero po lekturze tomiku, w przeciwnym razie mogłabym nie mieć śmiałości, aby zajrzeć w oczy tym wierszom. A tak, zajrzałam i mam za swoje. Obiecałam Wydawcy, że coś o nich napiszę, a obietnica to dług, jak powiada afrykańskie przysłowie. Spłacę i już mnie nie ma. Ale czy to nie zakrawałoby na dziecinadę? Chyba tak. I nie tylko to. Tytuł „Dziecinada”, kojarzący się ze szczeniackimi wygłupami, nadano tomikowi, jak sądzę, celowo, aby wprowadził w błąd co do wagi tematów i przeżyć. Taki żarcik, kpinka, zabawa dla bystrzaków.
„Historia się nie powtarza, lecz rymuje” – powiedział kiedyś Mark Twain czyli Samuel Clemens, przywołany na świadka poetyckich wydarzeń w pierwszym wierszu tomiku. Nazwany tam Kpiarzem – czyżby miało to być alter ego autora? Kto wie? „Dziecinada” Janusza Solarza to zbiór wierszy dziecinnie zrymowanych z historią życia poety – ojca dwóch córek, opiekuna i towarzysza ich podróży ku dorosłości. Tomik mieści w sobie trzydzieści dziewięć liryków, z których dwa – pierwszy i ostatni – stanowią odrębnie ponumerowane rozdziały. Stworzenie ramy z dwóch odrębnych wierszy było zabiegiem z pewnością nieprzypadkowym, skłaniającym do namysłu nad znaczeniem takiej konstrukcji. Pozwolę sobie nieco zaszaleć interpretacyjnie i przytoczę w całości pierwszy utwór, zatytułowany „Po latach”, z zachowaniem oryginalnej wersyfikacji, i na nim się skupię, albowiem uwiódł mnie i zbałamucił:
Tamtej dziewczyny nie ma
jak ocalić:
tych włosów, które pożyczyły
kolor od kasztanów,
tych gestów, którym opis
nie potrafi sprostać,
a ktoś kto jeszcze
coś pamięta
musi się oddalić.
Kpiarz Samuel Clemens
twierdził, że za młodu
służyła mu pamięć,
przywołując po równo
to co się zdarzyło
i co się nie stało.
Na starość pamiętał tylko
rzeczy, których nie ma
i nigdy nie było,
oprócz tego życia,
które mu się śniło.
Tamtej dziewczyny nie ma,
a ja płynę za nią,
ci, którzy wiedzą o mnie,
o niej nic nie wiedzą,
a ten wiersz jest kruchy
jak grzbiet morskiej fali.
Tamtej dziewczyny nie ma
jak ocalić.
Bardzo odkrywczy kpiarz z tego Samuela Clemensa, pomyślałam. Często wyobrażamy sobie, że pamięć jest sumiennym archiwistą naszych wspomnień. Tymczasem okazuje się, co potwierdza współczesna psychologia, że jest ona materiałem niezwykle plastycznym. Jest zarazem instrumentem i przestrzenią, w której odbywają się wielofunkcyjne operacje umysłowe. Ewa Wojdyło w książce „Dobra pamięć, zła pamięć” bardzo obrazowo tłumaczy całą złożoność naszej pracy nad wspomnieniami. Pisze o niej tak: „Można ją raczej porównać do procesu redakcyjnego, dzięki któremu źle napisany reportaż staje się ciekawszy. Na nowo bowiem zostają przefiltrowane fakty, wnikliwiej i dojrzalej zarysowane sylwetki bohaterów i zreinterpretowane zdarzenia.” I dalej konstatuje: „(…) rozwój osobisty i dojrzewanie emocjonalne, psychiczne i moralne w ogromnym stopniu zależą od pracy z własną pamięcią.” Dodałabym jeszcze jeden aspekt – pamięć to wielki inspirator wyobraźni. Literatura karmi się pamięcią, a liryka używa jej bardzo subtelnie. Tamtej dziewczyny nie ma/ jak ocalić – tylko w wierszu i poprzez wiersz może ona jeszcze żyć; tylko wtedy, gdy przekroczy granicę wspomnienia samego autora i wejdzie w świat czytelnika.
Ja zaś przeskoczę w tej lirycznej podróży jak kot w siedmiomilowych butach (żeby już trzymać się dziecięcej metaforyki) do wiersza ostatniego „Nic nie utuli żalu Urszuli”, zamykającego tom. Niechaj i on pokaże się nam w całości:
Czemu mnie, tatku, zbawiłeś od pani Kostuchy?
Zmuszona nawiedzać uczniowskie sztambuchy,
Umieram teraz na pokaz, lecz umrzeć nie mogę,
Gdy ty siedzisz pod lipą, w komitywie z Bogiem.
Mówisz, że tobą wzgardziłam i tedy wyniosłeś
Mnie nad odmęty czasu piórem niby wiosłem.
Czy chciałeś by twój ból był barometrem bólu,
By twoja córka przetrwała królestwa i królów?
Powiodło ci się, tatku, na skale pięknej Kalijopy,
W żałobie po śmierci dziecka, postawiłeś stopy.
Pełno mnie, choć tak jakby wcale mnie nie było:
Nieboszczka z listy lektur nie ma szans na miłość.
I okazuje się, że dziewczyna, której nie ma (jak ocalić) jednak zabiera głos. Bo poezja ma to do siebie, że udziela głosu zjawiskom i zjawom. I nie jest istotne, czy autor miał na myśli tę samą postać w obu wierszach. Ważne jest, jaką historię wyczytał z niej czytelnik, w tym przypadku uprzywilejowany, czyli ja – komentator piszący. A ja zastygłam przy ostatnim wierszu w osłupieniu i podziwie dla autora, który wkłada w usta Urszulki – ikony boleści – słowa buntu. To odkrywcza i odważna myśl.
I trudne pytania: Czy wolno nam, poetom, uprzedmiotowić człowieka choćby w imię miłości? Czy wolno go skazać na dożywocie w więzieniu narzuconej narracji? Czy nasze – poetów – ambicje, by stać się dla potomnych probierzem doskonałości bólu, smutku, samotności nie są okrucieństwem wobec osób, które nasza kreatywna pamięć ogołaca z ich własnej tożsamości? Kto mądry, niech odpowie.
Dziecinada? Nic podobnego. Mam przed sobą zbiór współczesnych trenów. Rozpisane na odcinki epitafium o przemijaniu, gdzie ból ukrywa się skrzętnie w harmonijnej rytmice trzynastozgłoskowca i parzystym rymie AABB; łagodzi trwogę nadchodzącego kresu obrazkami z życia dziewczynek dorastających w bezpiecznych ramionach taty, który świadom jest tego, o czym jeszcze nie wiedzą te niewinne, słodkie istoty. Ten ojciec nie płacze nad umarłymi córkami. On jest poetą i próbuje wierszami tłumić szloch nad życiem, świadom tego, jak szybko mija. Próbuje zapamiętać życie w jego najprostszych i najgłębszych wymiarach codzienności.
To bardzo ojcowski tomik, taki tatusiny wręcz. Pierwszy raz konfrontuję się w poezji z męskim punktem widzenia, z męskim sposobem odczuwania rodzicielstwa. Jakże wiele tu czułości, jak wiele znanych mi, matczynych wzruszeń, jak wiele afirmacji kobiecości. To niezwykle budujące doświadczenie – wejść w tę aurę ojcowskiej poetyki. Zabawę powagą i poważne traktowanie zabawy, która tak tu – w poezji – jak i w życiu szuka sensu, namysłu, prawdy. A przy okazji przemyca swój własny zachwyt, osobiste pasje, bziki i fioły, jakby mimochodem próbując zarazić nimi swoich najbliższych i nas czytelników przy okazji. Przypatrzmy się tytułom tych wierszy: „Człowiek z marmuru”, „Kontrakt”, „Powidoki”, „Constans”, „Ziemia obiecana”, „Wesele”, „Bez znieczulenia”, „Barwy ochronne” itd.
Taka jest ta „Dziecinada” (A nasz tata-poeta jest mądry, sprytny, jest fanem polskiej kinematografii, wszystko wie i niczego się nie boi! O!)
Czytajcie te wiersze, takich jeszcze nie było! Czytajcie, bo warto.
Janusz Solarz „Dziecinada”, Zaułek Wydawniczy POMYŁKA, Szczecin 2020, str. 72
Pani Beato, dziękuję za tak piękną recenzję. Moje jak najbardziej pełne życia Urszulki ucieszą się jak im przeczytam!
PolubieniePolubienie
Skoro autor zadowolony, recenzent tym bardziej. Pozdrawiam.
PolubieniePolubienie